Jak już może wspominałam, moja rodzina od pokoleń należała do grona ludzi tak zwanych
"towarzyskich" którzy lubili i umieli się bawić, mieli wielu
przyjaciół i każda okazja taka jak święta, urodziny czy imieniny była
znakomitym pretekstem do zaproszenia gości i zrobienia wystawnego przyjęcia.
Moja mama, wszystkie moje babki, ciotki, kuzynki i powinowate nie tylko słynęły
z tego, ze znakomicie gotowały, ale nawet w najtrudniejszych, najbiedniejszych czasach prześcigały się w najróżniejszych
pomysłach dotyczących nie tylko przytulnego urządzania wnętrz ale również
urządzania przyjęć. Najważniejszym przepisem kulinarnym przechowywanym przez
kobiety w mojej rodzinie jest recepta: "Jak zrobić coś z niczego".
Składniki i wykonanie zależą wyłącznie od wyobraźni gospodyni.
Dzięki temu, że w myśl nauk moich prababek i babek zawsze mamy w domu jajka,
tłuszcz, mąkę, cukier, sól i mleko (choćby w proszku) nigdy nie jest nas w stanie zaskoczyć wizyta
najbardziej niespodziewanego gościa. Szczególną uwagę zawsze poświęcamy
przybraniu stołu nawet dla jednej osoby. Nigdy nie jadamy byle jak choćby to
było byle gdzie. Dzięki temu nawet w ekstremalnych warunkach człowiek czuje się
człowiekiem. Moja mama nawet podczas okupacji niemieckiej, w owym przerażającym,
strasznym czasie, kiedy po Powstaniu Warszawskim znalazła się w niewoli, potem
w obozie pracy, zawsze starała się choćby o pęczek polnych kwiatów który
mogłaby postawić na stole.
Tak było w czasie wojny.
Przedtem jednak stoły podczas przyjęć były zawsze nakryte pięknymi obrusami,
najczęściej adamaszkowymi, suto haftowanymi, a często ozdobionymi
frędzlami.
Co potrafiło się zdarzyć przy stole nakrytym takim pięknym obrusem odziedziczonym po prababce lub ciotce.... Przeczytajcie jedną z moich rodzinnych opowieści.....
Pewien serdeczny, zawsze elegancki i bardzo dobrze
wychowany znajomy moich pradziadków, pan
Izdebski bywał często w ich domu na przyjęciach. Prababcia niezwykle dbała o
elegancję, wykwintne potrawy i pięknie nakryty na przyjęcia stół. Moi
pradziadkowie byli zupełnie przeciętną, choć z herbami, należącą do średniej
klasy rodziną a ich dom nie należał do najbogatszych ale także nie do
najbiedniejszych. Stół na przyjęcia był zwykle nakryty pięknym adamaszkowym
obrusem wykończonym frędzlami. Prababcia bardzo lubiła takie obrusy i sama je
wykonywała podczas długich zimowych wieczorów. Na stole zwykle stawiano,
szczególnie kiedy mieli przyjść goście, najpiękniejszą porcelanową zastawę. Po
jednym z przyjęć u moich pradziadków, pan Izdebski, niezwykle szarmancki, może
nawet do przesady, wstał po przyjęciu, aby podziękować mojej prababci za
poczęstunek. Tym razem miał jednak prawdziwego pecha. Kiedy się podnosił
wstając od stołu po skończonym przyjęciu, aby podziękować mojej prababci nie
zauważył biedak, że zawadził guzikiem od kamizelki za frędzle od obrusa. Kiedy
się wyprostował. pociągnął obrus, piękna porcelanowa zastawa prababci gruchnęła
na podłogę, wszystko się rozsypywało, rozlewało i tłukło. Prawdziwe
pobojowisko! Z pięknej zastawy ostały
się tylko resztki. A szarmancki pan Izdebski mało nie spłonął ze wstydu.
Oczywiście nikt na nikogo się nie obraził, chociaż "obraz po bitwie"
był przerażający. Pradziadkowie mieli okazję żeby zmienić swoją stołową
zastawę, pan Izdebski pozostał nadal ich przyjacielem i bywalcem
przyjęć a prababcia od tej pory rzadziej kładła na stole obrusy z frędzlami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz