czwartek, 9 października 2014

PAN IZDEBSKI I JEGO KAMIZELKA


Jak już może wspominałam, moja rodzina od pokoleń należała do grona ludzi tak zwanych "towarzyskich" którzy lubili i umieli się bawić, mieli wielu przyjaciół i każda okazja taka jak święta, urodziny czy imieniny była znakomitym pretekstem do zaproszenia gości i zrobienia wystawnego przyjęcia. Moja mama, wszystkie moje babki, ciotki, kuzynki i powinowate nie tylko słynęły z tego, ze znakomicie gotowały, ale nawet w najtrudniejszych, najbiedniejszych  czasach prześcigały się w najróżniejszych pomysłach dotyczących nie tylko przytulnego urządzania wnętrz ale również urządzania przyjęć. Najważniejszym przepisem kulinarnym przechowywanym przez kobiety w mojej rodzinie jest recepta: "Jak zrobić coś z niczego". Składniki i wykonanie zależą wyłącznie od wyobraźni gospodyni. Dzięki temu, że w myśl nauk moich prababek i babek zawsze mamy w domu jajka, tłuszcz, mąkę, cukier, sól i mleko (choćby w proszku)  nigdy nie jest nas w stanie zaskoczyć wizyta najbardziej niespodziewanego gościa. Szczególną uwagę zawsze poświęcamy przybraniu stołu nawet dla jednej osoby. Nigdy nie jadamy byle jak choćby to było byle gdzie. Dzięki temu nawet w ekstremalnych warunkach człowiek czuje się człowiekiem. Moja mama nawet podczas okupacji niemieckiej, w owym przerażającym, strasznym czasie, kiedy po Powstaniu Warszawskim znalazła się w niewoli, potem w obozie pracy, zawsze starała się choćby o pęczek polnych kwiatów który mogłaby postawić na stole.
Tak było w czasie wojny. Przedtem jednak stoły podczas przyjęć były zawsze nakryte pięknymi obrusami, najczęściej adamaszkowymi, suto haftowanymi, a często ozdobionymi frędzlami. 

Co potrafiło się zdarzyć przy stole nakrytym takim pięknym obrusem odziedziczonym po prababce lub ciotce.... Przeczytajcie jedną z moich rodzinnych opowieści.....


     Pewien serdeczny, zawsze elegancki i bardzo dobrze wychowany  znajomy moich pradziadków, pan Izdebski bywał często w ich domu na przyjęciach. Prababcia niezwykle dbała o elegancję, wykwintne potrawy i pięknie nakryty na przyjęcia stół. Moi pradziadkowie byli zupełnie przeciętną, choć z herbami, należącą do średniej klasy rodziną a ich dom nie należał do najbogatszych ale także nie do najbiedniejszych. Stół na przyjęcia był zwykle nakryty pięknym adamaszkowym obrusem wykończonym frędzlami. Prababcia bardzo lubiła takie obrusy i sama je wykonywała podczas długich zimowych wieczorów. Na stole zwykle stawiano, szczególnie kiedy mieli przyjść goście, najpiękniejszą porcelanową zastawę. Po jednym z przyjęć u moich pradziadków, pan Izdebski, niezwykle szarmancki, może nawet do przesady, wstał po przyjęciu, aby podziękować mojej prababci za poczęstunek. Tym razem miał jednak prawdziwego pecha. Kiedy się podnosił wstając od stołu po skończonym przyjęciu, aby podziękować mojej prababci nie zauważył biedak, że zawadził guzikiem od kamizelki za frędzle od obrusa. Kiedy się wyprostował. pociągnął obrus, piękna porcelanowa zastawa prababci gruchnęła na podłogę, wszystko się rozsypywało, rozlewało i tłukło. Prawdziwe pobojowisko! Z pięknej  zastawy ostały się tylko resztki. A szarmancki pan Izdebski mało nie spłonął ze wstydu. Oczywiście nikt na nikogo się nie obraził, chociaż "obraz po bitwie" był przerażający. Pradziadkowie mieli okazję żeby zmienić swoją stołową zastawę,  pan Izdebski  pozostał nadal ich przyjacielem i bywalcem przyjęć a prababcia od tej pory rzadziej kładła na stole obrusy z frędzlami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz