sobota, 18 października 2014

PIERWSZE CIASTO I KURA GOTOWANA "NA RATY" NA NOWYM GOSPODARSTWIE


      W naszej rodzinie panował zwyczaj, że każda z dziewcząt, po ukończeniu 14 lat samodzielnie mogła upiec wielkanocne mazurki.   Przepisy nie były zbyt trudne, wiele jednak zależało od o inwencji i gustu młodej gosposi jeśli chodzi o ich przybieranie. Wszystkie gromadziły więc najrozmaitsze przepisy babć, ciotek i znajomych. 
     Moja Mama miała nawet świeżo wydaną pięknie ilustrowaną książkę kucharską. Wszystko to zostało oczywiście zniszczone podczas Powstania Warszawskiego. Dorosła, już po wojnie, chciała się popisać się przed mężem pysznym ciastem drożdżowym według przepisu mojej Babci. Takiego ciasta nigdy jeszcze sama nie piekła. Przyrządziła więc wszystko dokładnie według przepisu, tylko biedaczka zapomniała, że to ciasto musi przed pieczeniem urosnąć jeszcze w formach... Oczywiście ciasto wyszło dość twarde i zakalcowate, ale mój tata jadł je z apetytem, twierdząc, że jest doskonałe... Co za samozaparcie!
     Tuż po wojnie, kiedy to ludzie przeważnie w zawierusze wojennej potracili cały dobytek, gospodarstwa domowe bywały ubogie w sprzęty. Często w domu był tylko jeden lub dwa garnki. Tak też było w pierwszych latach po ślubie moich rodziców. Mama postanowiła ugotować niedzielny rosół z kury. Wybrała się więc na targ i kupiła piękną wiejską tłuściutką kurę (o fermach kurzych nikt u nas wtedy jeszcze nie słyszał). Jakież było jej rozczarowanie, kiedy okazało się, już po oskubaniu i wypatroszeniu kury, że jest zbyt duża i... nie mieści się w całości do garnka. Nie można było jej pokrajać bo miała być potem podana w całości na półmisku. Potrzeba jest matką wynalazków więc moja Mama gotowała kurę "na raty" najpierw z jednej, a potem z drugiej strony. Rosół był pyszny. Kura też. Grunt to pomysłowość!!!!!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz