Zawsze pracowałam zawodowo, do domu brałam prace zlecone, zajmowałam się
wychowaniem dzieci, a jednak zawsze znajdowałam czas na robienie domowych
przetworów, pieczenie ciast a nawet chleba. Wszystko to z miłości. Z miłości do
najbliższych. Kiedyś po latach, we własnych rodzinach, moi synowie będą może
wspominać zapach domowego ciasta i chleba czy różne domowe smakołyki mamy i
babci, tak jak ja wspominam swój dom, przysmaki które robiły moja babcia, mama
i ciotki. Wspominam też rodzinne „kuchenne
tradycje”.
Teraz świat pędzi naprzód w
zupełnie zwariowanym tempie, w pracy spędza się trzy czwarte doby, z domu
wypada się rano, nie zawsze po śniadaniu i wpada wieczorem, często późnym. Ciągle
jednak nie ma to jak talerz gorącej zupy, podgrzane w wodzie czy przysmażone na
patelni domowe pierogi albo naleśniki. Nadzienia
do pierogów czy naleśników mogą być bardzo różne od tych tradycyjnych po
niepowtarzalne, wymyślone na prędce, a wszystko zależy od naszej fantazji i
smaku.
Przygotowując obiady,
szczególnie dla dzieci, moja babcia kierowała się pewną zasadą : posiłek musi być
nie tylko smaczny, ale kolorowy i estetycznie podany. My też tak lubimy jadać, prawda? Jeżeli zupa
jest biała, to drugie danie powinno być tym bardziej kolorowe. Jeżeli zupa i drugie danie będą w tym samym „nijakim”
kolorze to nikt nie będzie miał chęci na taki obiad. Dziwiłam się bardzo moim
synom, którzy opowiadali, że obiady w przedszkolu są „bleee” a w domu jedni
wszystko, aż im się uszy trzęsły, nawet szpinak który do tej pory wszyscy
bardzo lubimy. Dziwiłam się do momentu, kiedy pewnego dnia przyszłam po nich
wcześnie, w porze obiadowej i zobaczyłam, co panie podają dzieciom na talerzu: łyżka
tłuczonych ziemniaków, łyżka tartych buraków i łyżka mielonego mięsa bo pewnie
paniom kucharkom nie chciało się zrobić dla dzieci kotletów. Ten obiad był
rzeczywiście „bleee” choć może te zmielone produkty łatwiej dawało się wepchać
dzieciom do buzi.
Z własnego doświadczenia wiem
doskonale, że w codziennym pędzie nie ma czasu na gotowanie domowych obiadów,
ale można sobie przynajmniej raz na dwa tygodnie urządzić weekend domowego
gotowania. To ratunek dla zapracowanych, zapędzonych ludzi, którzy mimo
wszystko wolą prosty posiłek domowy niż najbardziej wymyślne „potrawy fabryczne”
czy dania restauracyjne. Odpowiednio przechowywane w zamrażarce, najlepiej w
porcjach na naszą rodzinę, można wyjąc rano przed wyjściem do pracy, a po przyjściu
już tylko je podgrzać.
W odpowiednich, szczelnie
zamkniętych pojemnikach (ja często wykorzystuję pojemniki po lodach) czy
woreczkach foliowych można w zamrażarce przechowywać dosłownie wszystko: owoce,
blanszowane* warzywa,
zupy, pierogi, naleśniki, potrawy mięsne, niektóre desery (paschę) i gatunki
ciasta.
Zamrażarka jest wybawieniem
także dla gospodarstw jednoosobowych bo przecież nie robi się faszerowanej
kapusty (gołąbków) z trzech liści tylko z całej główki, czy trzech papryk
nadziewanych. Nie potrafię też ugotować porcji zupy na jedną osobę. Gotuję
więcej i w niewielkich porcjach zamrażam. Zresztą podczas takiego „kuchennego weekendu gotuję 2-3 zupy, porcjuję je,
podpisuję pojemniki i za każdym razem mogę jeść inną zupę. To samo z pierogami,
mięsami i warzywami.
Jak prędko można ugotować
zupę, drugie danie, zrobić przekąskę czy deser po powrocie z pracy? Wszystko
zależy od doświadczenia i umiejętności, a także od dobrej organizacji pracy,
ale zabiera 1 do 3 godzin a potem… już nam się ze zmęczenia nie chce jeść. Dlatego
ja jestem zwolenniczką przeprowadzania akcji „gotowanie-zamrażanie” raz na 2-3
tygodnie.
Pisząc bloga przyjęłam pewną zasadę: podaję przepisy na potrawy,
które najchętniej jada moja rodzina i które smakują rodzinie i znajomym. Jeżeli
chodzi o zupy, to najbardziej lubimy wszyscy „kwaśne” zupy. Niewątpliwie na
pierwszym miejscu znajduje się pomidorowa, którą wszyscy możemy jeść
codziennie, a na drugim ogórkowa. Czasem
jemy ją rzeczywiście przez kilka dni: kiedy zostanie jej zbyt mało na następny
dzień „dorabiam” jej tyle, żeby starczyło, potem po zjedzeniu zupy „ z dokładką”
i tak przez kilka dni. To tak jak w słyszanym
przeze mnie kiedyś powiedzeniu: „ goście za progiem, dolewaj wody do garnka z
zupą”.
Oczywiście najsmaczniejsze są
zupy na wywarze z mięsa i jarzyn lub jarzyn, ale jeśli nie dysponujemy takim
wywarem możemy się ratować kostkami bulionowymi (zawsze mam je w domu pod ręką)
lub naszą „solanką jarzynową” czyli solonymi na zimę jarzynami, na które
przepis podam bliżej jesieni. Na naszym rynku jest wiele różnych kostek
bulionowych kilku wiodących wytwórni, ale również tych mniej znanych i często
nie ustępujących smakiem ani jakością renomowanym producentom. Ja przeważnie używam
kostek „Winiar” albo „Knorra”.
Niektórzy przyzwyczaili się
już do bardzo dietetycznych potraw, na które istnieje tysiące przepisów, ale ja
wiem, że zdrowe jedzenie nie zawsze jest smaczne a smaczne jedzenie nie zawsze jest
zdrowe. Wybór należy do nas samych. Oczywiście śmietanę w zupach, sosach i sałatkach
prawie zawsze da się zastąpić jogurtem dzięki czemu nie będziemy zbyt często
obciążać swojej wątroby. Jeżeli chodzi o smażenie potraw to zdanie dietetyków często
się zmienia. Niedawno radzono, żeby smażyć wyłącznie w głębokim oleju a nie na
smalcu czy maśle. Ostatnio smalec i masło są znów wróciły do łask. Do wielu
potraw na samym końcu dodaje się dla smaku odrobinę masła. Ja placki
ziemniaczane smażę na oleju lub smalcu a placuszki z owocami na twardej
margarynie „Kasi”. Pierogi podsmażam na maśle lub smalcu. Olej słonecznikowy
używamy WYŁĄCZNIE na zimno do sałatek.
__________________________________________________________________
*) „Blanszowane” czyli wrzucone do wrzątku, doprowadzone do
wrzenia i natychmiast odcedzone, następnie wystudzone i zamrożone. Warzywa,
które przed zamrożeniem nie są zblanszowane nigdy potem nie ugotują się do miękkości
(zawsze będą łykowate).