niedziela, 13 lipca 2014

Jak ułatwić sobie życie prowadząc dom i pracując zawodowo żeby nie zaharować się na śmierć (rady i porady)

   Zawsze pracowałam zawodowo, do domu brałam prace zlecone, zajmowałam się wychowaniem dzieci, a jednak zawsze znajdowałam czas na robienie domowych przetworów, pieczenie ciast a nawet chleba. Wszystko to z miłości. Z miłości do najbliższych. Kiedyś po latach, we własnych rodzinach, moi synowie będą może wspominać zapach domowego ciasta i chleba czy różne domowe smakołyki mamy i babci, tak jak ja wspominam swój dom, przysmaki które robiły moja babcia, mama i ciotki. Wspominam też  rodzinne „kuchenne tradycje”.
     Teraz świat pędzi naprzód w zupełnie zwariowanym tempie, w pracy spędza się trzy czwarte doby, z domu wypada się rano, nie zawsze po śniadaniu i wpada wieczorem, często późnym. Ciągle jednak nie ma to jak talerz gorącej zupy, podgrzane w wodzie czy przysmażone na patelni domowe pierogi albo naleśniki.  Nadzienia do pierogów czy naleśników mogą być bardzo różne od tych tradycyjnych po niepowtarzalne, wymyślone na prędce, a wszystko zależy od naszej fantazji i smaku.
     Przygotowując obiady, szczególnie dla dzieci, moja babcia kierowała się pewną zasadą : posiłek musi być nie tylko smaczny, ale kolorowy i estetycznie podany.  My też tak lubimy jadać, prawda? Jeżeli zupa jest biała, to drugie danie powinno być tym bardziej kolorowe.  Jeżeli zupa i drugie danie będą w tym samym „nijakim” kolorze to nikt nie będzie miał chęci na taki obiad. Dziwiłam się bardzo moim synom, którzy opowiadali, że obiady w przedszkolu są „bleee” a w domu jedni wszystko, aż im się uszy trzęsły, nawet szpinak który do tej pory wszyscy bardzo lubimy. Dziwiłam się do momentu, kiedy pewnego dnia przyszłam po nich wcześnie, w porze obiadowej i zobaczyłam,  co panie podają dzieciom na talerzu: łyżka tłuczonych ziemniaków, łyżka tartych buraków i łyżka mielonego mięsa bo pewnie paniom kucharkom nie chciało się zrobić dla dzieci kotletów. Ten obiad był rzeczywiście „bleee” choć może te zmielone produkty łatwiej dawało się wepchać dzieciom do buzi.
    Z własnego doświadczenia wiem doskonale, że w codziennym pędzie nie ma czasu na gotowanie domowych obiadów, ale można sobie przynajmniej raz na dwa tygodnie urządzić weekend domowego gotowania. To ratunek dla zapracowanych, zapędzonych ludzi, którzy mimo wszystko wolą prosty posiłek domowy niż najbardziej wymyślne „potrawy fabryczne” czy dania restauracyjne. Odpowiednio przechowywane w zamrażarce, najlepiej w porcjach na naszą rodzinę, można wyjąc rano przed wyjściem do pracy, a po przyjściu już tylko je podgrzać.
     W odpowiednich, szczelnie zamkniętych pojemnikach (ja często wykorzystuję pojemniki po lodach) czy woreczkach foliowych można w zamrażarce przechowywać dosłownie wszystko: owoce, blanszowane* warzywa, zupy, pierogi, naleśniki, potrawy mięsne, niektóre desery (paschę) i gatunki ciasta.
     Zamrażarka jest wybawieniem także dla gospodarstw jednoosobowych bo przecież nie robi się faszerowanej kapusty (gołąbków) z trzech liści tylko z całej główki, czy trzech papryk nadziewanych. Nie potrafię też ugotować porcji zupy na jedną osobę. Gotuję więcej i w niewielkich porcjach zamrażam. Zresztą podczas takiego „kuchennego  weekendu gotuję 2-3 zupy, porcjuję je, podpisuję pojemniki i za każdym razem mogę jeść inną zupę. To samo z pierogami, mięsami i warzywami.
     Jak prędko można ugotować zupę, drugie danie, zrobić przekąskę czy deser po powrocie z pracy? Wszystko zależy od doświadczenia i umiejętności, a także od dobrej organizacji pracy, ale zabiera 1 do 3 godzin a potem… już nam się ze zmęczenia nie chce jeść. Dlatego ja jestem zwolenniczką przeprowadzania akcji „gotowanie-zamrażanie” raz na 2-3 tygodnie.
     Pisząc bloga przyjęłam  pewną zasadę: podaję przepisy na potrawy, które najchętniej jada moja rodzina i które smakują rodzinie i znajomym. Jeżeli chodzi o zupy, to najbardziej lubimy wszyscy „kwaśne” zupy. Niewątpliwie na pierwszym miejscu znajduje się pomidorowa, którą wszyscy możemy jeść codziennie,  a na drugim ogórkowa. Czasem jemy ją rzeczywiście przez kilka dni: kiedy zostanie jej zbyt mało na następny dzień „dorabiam” jej tyle, żeby starczyło, potem po zjedzeniu zupy „ z dokładką” i tak przez kilka dni. To tak jak    w słyszanym przeze mnie kiedyś powiedzeniu: „ goście za progiem, dolewaj wody do garnka z zupą”.
     Oczywiście najsmaczniejsze są zupy na wywarze z mięsa i jarzyn lub jarzyn, ale jeśli nie dysponujemy takim wywarem możemy się ratować kostkami bulionowymi (zawsze mam je w domu pod ręką) lub naszą „solanką jarzynową” czyli solonymi na zimę jarzynami, na które przepis podam bliżej jesieni. Na naszym rynku jest wiele różnych kostek bulionowych kilku wiodących wytwórni, ale również tych mniej znanych i często nie ustępujących smakiem ani jakością renomowanym producentom. Ja przeważnie używam kostek „Winiar” albo „Knorra”.
     Niektórzy przyzwyczaili się już do bardzo dietetycznych potraw, na które istnieje tysiące przepisów, ale ja wiem, że zdrowe jedzenie nie zawsze jest smaczne a smaczne jedzenie nie zawsze jest zdrowe. Wybór należy do nas samych. Oczywiście śmietanę w zupach, sosach i sałatkach prawie zawsze da się zastąpić jogurtem dzięki czemu nie będziemy zbyt często obciążać swojej wątroby. Jeżeli chodzi o smażenie potraw to zdanie dietetyków często się zmienia. Niedawno radzono, żeby smażyć wyłącznie w głębokim oleju a nie na smalcu czy maśle. Ostatnio smalec i masło są znów wróciły do łask. Do wielu potraw na samym końcu dodaje się dla smaku odrobinę masła. Ja placki ziemniaczane smażę na oleju lub smalcu a placuszki z owocami na twardej margarynie „Kasi”. Pierogi podsmażam na maśle lub smalcu. Olej słonecznikowy używamy WYŁĄCZNIE na zimno do sałatek.

__________________________________________________________________
­*) „Blanszowane” czyli wrzucone do wrzątku, doprowadzone do wrzenia i natychmiast odcedzone, następnie wystudzone i zamrożone. Warzywa, które przed zamrożeniem nie są zblanszowane nigdy potem nie ugotują się do miękkości (zawsze będą łykowate).

      

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz