Od
dziecka bardzo lubiłam książki i te stare i te nowe, pachnące jeszcze farbą
drukarską. Zawsze je obwąchiwałam zanim zaczęłam czytanie. Zostało mi to do
dziś, takie śmieszne przyzwyczajenie z dzieciństwa. Kto wie... może kiedyś
byłam zaczarowana w psa? Urodziłam się po powojennej drodze moich rodziców w
Krakowie. Jeszcze zanim się urodziłam moja mama biegała po krakowskich
antykwariatach i kupowała mi przedwojenne książki dla dzieci (jej własne
spaliły się doszczętnie wraz z mieszkaniem podczas Powstania Warszawskiego).
Ja też
biegam po antykwariatach i kupuję przedwojenne książki nie tylko dziecinne ale
także kucharskie. Czytanie jest dla mnie nadal prawdziwą przyjemnością. Kiedy
jestem zmęczona czy zmartwiona, chcę się wyłączyć i odpocząć czytam właśnie
przedwojenne książki dla dzieci, powieści "dla panienek z dobrego
domu" albo stare książki kucharskie.
Rozczulają mnie te wspaniałe przepisy zaczynające się od sakramentalnego
zdania "wziąć kopę jaj" ... kopa czyli 60 sztuk. Czy jest ktoś kto
jest sobie w stanie wyobrazić zrobienie w domowych warunkach w ciasnej kuchni
na 11 piętrze "oszczędną" babeczkę z 60 jajek? Albo znakomity przepis "Jak odświeżyć
stare masło"... Takie przepisy ze starych książek kucharskich naprawdę mają swój niespotykany urok.
Telewizja
bombarduje mnie wiadomościami, przeważnie złymi lub bardzo złymi a ja wyłączam
głos, sięgam po książkę i nic nie jest mnie w stanie zdenerwować! To mój sposób
na życie i zachowanie wewnętrznego spokoju. Pewnego dnia powzięłam mocne
postanowienie że nie będę się denerwować i tego się trzymam. Zamiast brać udział
w psychoanalizach czy spotkaniach idę do kuchni, sięgam po moje książki
kucharskie i robię przysmaki dla moich domowych łasuchów i zawsze miłych gości.
Nic tak nie poprawia nastroju jak coś dobrego do zjedzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz