piątek, 20 marca 2015

WIELKANOC


Wiosna jest pod znakiem świąt Wielkiej Nocy. To chyba najbardziej radosne święta całej tradycji religii katolickiej bo dają nadzieję, że nie zawsze wszystko jest ostateczne, chociaż tak może się wydawać. Jeżeli dodamy do tego, że te święta są  w czasie, kiedy dzień jest już dłuższy, przeważnie świeci słońce i jest już ciepło, to naprawdę zawsze czekam na nie z niecierpliwością. Dla mnie te święta są radosne, ale nie zawsze i nie dla wszystkich były i są takie.
Puciuchna, nie zdradzę jej prawdziwego imienia,  była smutnym i nad wiek rozwiniętym dzieckiem. O przyczynach trudno jest już dziś pisać, po prostu tak było. Lubiła bawić się sama, oczywiście pod dyskretną opieką. Mamusia albo ukochany dziadek Ludwik dużo jej czytali. Dość wcześnie nauczyła się czytać sama. Lalki i misie siedziały grzecznie na swoich fotelikach, a ona pochłaniała książki. Duże wrażenie robiły na dziecku właśnie Święta Wielkanocne. Obserwowane wtedy zwyczaje, nastrój smutku i skupienia, pewne uroczystości kościelne, opowieści o męce i śmierci Pana Jezusa, odwiedzanie "grobów" w warszawskich kościołach, przyciemnione światłą, zapach kwiatów, nieraz dość bogaty wystrój (czasem ustawiano w klatkach odzywające się kanarki) - to były dla niej niezapomniane przeżycia. Oczywiście były i pozytywne, pocieszające strony tego okresu: nadejście wiosny, dłuższe dni, przygotowania do Świąt. Pierwsze kwiaty, gruntowe hiacynty kupowane dla drogiej Mamy w pięknym, rozległym ogrodzie Ojców Karmelitów. Przedświąteczne zakupy, pieczenie pysznych ciast i mazurków, pomoc w kuchni - co było duża atrakcją. Śliczny, przybrany zielenią własny stolik wielkanocny, ale nie taki kupiony w  cukierni z kolorowych, lakierowanych marcepanów, ale przygotowywany przez starszą o jedenaście lat Siostrę z prawdziwymi małymi babkami, mazurkami i miniaturowym sękaczem od Wedla, czekoladowymi jajeczkami, rozcieńczonym winem w małych buteleczkach, parówkami udającymi kiełbasy. Co to była za przyjemność krajać i częstować tymi smakołykami dorosłych gości.
Puciuchna pamięta jeszcze u swoich dziadków, ogromny, suto zastawiony stół wielkanocny. Przychodził go święcić ksiądz z pobliskiej parafii. Pamięta też podniosły, radosny nastrój dni świątecznych, składanie wizyt i przyjmowanie miłych gości.
A potem nadeszły tragiczne, okupacyjne Święta. Odwiedzało się w ciszy i skupieniu "groby", szczególnie te w warszawskim kościele Świętej Anny. Miały one zawsze wystrój symbolizujący bolesne dzieje narodu w czasie wojny.
Pamiętne były również Święta Wielkanocne 1945 r. spędzone przez w niemieckim obozie pracy przymusowej po Powstaniu Warszawskim, z dala od rodziny. Miała ukryte w koszyku z bielizną do prania dwa świeże jajka zdobyte (czytaj kradzione pod karą wysłania do innego, bardziej surowego obozu) przez towarzyszy niedoli pracujących w pobliskich gospodarstwach wiejskich. A tu nagle zjawiają się dwaj żandarmi z groźnymi psami, aby w baraku przeprowadzić rewizję. Do dziś nie wiadomo czy młodszy z żandarmów grzebiący w szafce  zauważył jej przerażone oczy na sama myśl czy pies czegoś nie wywęszy, czy naprawdę nie  namacał tych nieszczęsnych wielkanocnych jajek, którymi potem, po ugotowaniu ich gdzieś w tajemnicy podzieliła cała, trzymająca się razem w obozie gromadka?
A później Puciuchna przygotowywała takie same "prawdziwe" stoliczki ze święconką dla swojej córeczki, jeszcze później dla dziś już dorosłych wnuków. Ta tradycja rodzinna na pewno odżyje kiedy w rodzinie pojawią się kiedyś znów jakieś małe dzieci. I tak w te wielkie święta miesza się smutek, nadzieja i radość - jak to w życiu, a wiekowa Puciuchna zawsze jednak woli Wielkanoc od Bożego Narodzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz